Potrzebuję porady.
Potrzebuję jakiegoś malutkiego aparatu do noszenia na pasku lub w plecaku w roli awaryjnej alternatywy do większych sprzętów, np. w sytuacji, kiedy nie mogę się posłużyć lustrzanką. Dajmy na to, jadę metrem i widzę coś, co chcę uwiecznić. Jakbym zaczął wyciągać lustro, przykładać do oka, łapać ostrość, to każdy w wagonie by się dowiedział, jakie mam zamiary.
Chodzi więc o aparacik do streetu i różnych dziwnych miejsc, gdzie strach wyjmować coś większego.
Fajnie, gdyby aparat był na tyle szybki w obsłudze, żebym zdążył uchwycić to, co tego warte. Ponadto musi być cichy: mój obecny Olek AF-1 Super przewija film jakby miał diesel'a pod maską. No i ostatnia kwestia: musi mieć chowany albo wpasowany w korpus obiektyw, żebym nie bał się, że coś mi wystaje. Poza tym kwestia oszczędności miejsca.
Z tego powodu odpadają chyba wszystkie Yashici (Lynx czy Electro). Z Canonetów QL17 jest bliski spełnienia wymagań.
Choć prawdę mówiąc chciałbym coś jeszcze mniejszego. Przez jakiś czas miałem Smenę Symbol, którą, o dziwo, całkiem fajnie mi się pracowało i wychodziły nawet udane zdjęcia: trafiona ostrość, dobrze naświetlone... Ale niestety Smienka dokonała żywota (od początku dostałem ją w gratisie jako niesprawną).
Patrzyłem na Minoxy, ale ta plastikowa klapka mnie nie przekonuje... Z moim gapiostwem zaraz ją o coś urwę...

Na chwilę obecną kusi mnie strasznie, żeby zdobyć Rollei'a 35, ponieważ jest to w sumie pełen analog, cichy, malutki, a zdjęcia wychodzą z niego śliczne.
Co jeszcze byście podpowiedzieli?
Zaznaczam tylko, że nawet po pooszczędzaniu, mam dość organiczone fundusze (rodzice odmówili współfinansowania kolejnego aparatu), więc chyba niestety nie stać mnie na nic leżącego na półce z napisem Leica...