Zgodnie ze wskazówkami, włożyłem aparat w kieszeń i wybrałem się w plener. Na plażę wyspy Sobieszewskiej, w czasie sztormu miesiąc temu. Czas naświetlenia i otwór przesłony wybrałem według tabel z dwóch książek z lat 50tych (zima, styczeń, godzina 11, słońce nie zakryte chmurami, plaża, czułość filmu, przesłona 8,8 choć w tabelach takich wartości nie było, skale były bardziej współczesne). Niebo było dość spektakularne, słońce ostre gdy wyłoniło się zza chmur. Jadnak żadnych filtrów nie posiadam do tego aparatu, więc chmur nie udało się uwidocznić.
Po zaparkowaniu, poszedłem na najbliższe zejście na plażę, a jak już się na nim znalazłem to pierwsze co zrobiłem, to... otworzyłem tylną klapkę aparatu. Do dziś nie potrafię sobie racjonalnie wytłumaczyć po co to zrobiłem :) Jak otworzyłem, to natychmiast zamknąłem. Efekt widać poniżej. Nie naświetliła się też trzecia klatka, nie wiem dlaczego. Bardzo pilnowałem, aby zaraz po zrobieniu zdjęcia przesunąć film. Może od mrozu? Już na wywołanym filmie widać było, iż wszystkie chyba ujęcia są poruszone. Tłumaczę sobie że to z zimna ręce się trzęsły, ale to raczej wina mojej nonszalancji. Odbitkę stykową zrobiłem tylko po to aby poćwiczyć pracę z powiększalnikiem. Na tematykę zdjęć nie zwracajcie uwagi, celem było tylko sprawdzenie aparatu.

Do tego linia horyzontu w każdym przypadku nie jest pozioma. Celownik zwierciadlany (to chyba prawidłowa nazwa?) może i fajnie wygląda, ale wycelować tym to już inna bajka. Ogólnie to z aparatu zadowolony nie jestem, w obecnych czasach to chyba się nadaje jedynie na półkę, w roli eksponatu.
Za to na pocieszenie wybrałem się na Sobieszewo jeszcze raz, trzy dni po sztormie, i nazbierałem talerz bursztynów. Pierwszy raz w życiu! Tyle przynajmniej mam z robienia zdjęć starym aparatem miechowym :)
