Myślę, że (nie obraź się - nie chcę Cię obrazić, zdeprymować, czy cokolwiek w tym rodzaju) jesteś doskonałą ilustracją tego, o czym pisałem wyżej. Podczas wieloletniej edukacji na różnych szczeblach (nie wiem, podstawówka-liceum (technikum) studia, czy podstawówka-gimnazjum itd) nie wytworzono u Ciebie dostatecznej wrażliwości na sztukę. To złożony i delikatny proces pozwalający otworzyć adeptowi takiej nauki coś w rodzaju "trzeciego oka" z jednoczesnym przekierowaniem myślenia i procesów percepcji dzieła sztuki i sztuki jako takiej. Bardzo dobrze, że "powiedziałeś to Gombrowiczem". Bo i tam, i obecnie "nauczanie" o sztuce sprowadza się do tego samego: "Dlaczego zachwycają nas dzieła (wstawić nazwisko)? Bo (wstawić nazwisko) wielkim artystą był!". Dlatego człowiek opuszczający szkolne mury jest ślepy i głuchy na sztukę, w czasami wręcz nią gardzi. Czy myślisz, że ja opuszczałem liceum z innym stanem umysłu? Może to nie miejsce na zwierzenia, ale powiem Ci kiedy nastąpił u mnie moment przełomowy. To było wtedy, gdy po pierwszym roku studium policealnego zapragnąłem zdawać do łódzkiej filmówki. Tam przechodziło się rozmowę kwalifikacyjną, której tematem była historia sztuki. Przez rok wertowałem wszystko, od Arnheima, przez Estreichera po Tatarkiewicza. Tworzyłem wielopoziomowe wykresy, analizy pojęć od starożytności po współczesność i przede wszystkim oglądałem obrazki, mnóstwo obrazków, obrazów, porównywałem je, rozkładałem na czynniki pierwsze. To, uwierz mi na słowo, wciągnęło mnie razem z butami. I wtedy wszystko zaskoczyło na swoje miejsce. Bo podstawową rzeczą, którą musisz zrozumieć jest to, że nie można dzieła sztuki (obojętnie - wiersza, obrazu, rzeźby, filmu, performnce'a itd.) rozpatrywać wyłącznie w kategorii - co artysta chciał powiedzieć. Jeśli taka myśl świdruje Ci w głowie kiedy oglądasz dzieło (dziełko, cokolwiek) to za chińskiego boga nie dojdziesz do istoty rzeczy. Równie dobrze możesz się doszukiwać w nim matematycznych wzorów, praw fizyki jądrowej i czego tam jeszcze. Ale tak kształci nasz szkoła, że na wszystko ma być wzór, że wszystko da się wyrazić w sposób matematycznie prosty, zmierzyć, zważyć, sklasyfikować. A jak coś wymyka się szablonom, to wtłacza do głów komunały, których użyłeś cytując Gombrowicza. Dlatego bez wkładu własnej pracy, bez zachęty, bez bodźca popychającego nas ku temu, nawet nie czujemy potrzeby osobistego zgłębienia tematu. Bo szkoła jaka jest skutecznie oducza nas myślenia i polegania na własnych wrażeniach/wzruszeniach. Mamy tylko w nocy o północy wiedzieć, że "Słowacki wielkim poetą był, dlatego nas wzrusza".skpt pisze: ↑15 lis 2018, 08:32 Myślałem sobie jeszcze wczoraj nad tym do snu. Umiejętność przeprowadzenia analizy swoich wrażeń i emocji jest z pewnością elementem kultury osobistej. Brak tej kultury natomiast nie przesądza wg mnie o wartości odbioru, czy samym odbiorcy. Moim zdaniem łatwo wpaść w pułapkę analitycznego bełkotu. Wolę szczery błysk zachwytu w oku człowieka, który nie umie lub nie chce nazywać tego co przeżywa, niż mądre słowa pozbawione emocji. A o powyższym, perfidnie trafnym przykładzie nawet nie próbuję się podejmować rozmowy. Za cienki jestem.
Zapamiętałeś to zdarzenie, więc wydaje mi się, że ten robak jeszcze Cię gryzie. Cóż, młodzieńcza gorąca głowa

Nie "edukacja" bo ta polega na wtłaczaniu do głów schematów i gotowców. Ja mam raczej na myśli coś w rodzaju kontaktu "mistrz-uczeń". Zamiast podawania gotowych odpowiedzi zadawanie jeszcze więcej pytań i problemów, na które "uczeń" ma sam znaleźć odpowiedź. I to nawet nie odpowiedź dobrą czy złą, ale przede wszystkim własną.
Krytyk to taka bestia, której się wydaje, że wie wszystko lepiej. Żeby nie "dublować" zacytuję fragment z "Odbiorca sztuki jako krytyk" Maria Gołaszewska, WL Kraków 1962:
"Krytyk pojawił się po to aby kształtować postawy odbiorców, oddziaływać wychowawczo, (...). Jednak krytyk, jak każdy odbiorca, pomimo swej profesjonalnej fachowości nie jest wolny od cech tego odbiorcy. Tak samo podlega emocjom, a będąc ich świadomym albo przecenia ich rolę, albo świadomie je odrzuca uważając je za szkodliwe dla właściwej percepcji dzieła. Krytyk, wreszcie, znając od podszewki wszelkie tajemnice warsztatowe twórcy może je w pewnym momencie przewartościować. Wszystko to sprawia, że nie jest on obiektywny". Autorka w dalszym wywodzie wskazuje na przewartościowanie roli krytyka, który zamiast selekcjonowania dzieł sztuki (w procesie swoistej "nadprodukcji" tych dzieł) zaczyna "urabiać" odbiorcę (zachęcam do lektury całości).
PS. Na egzaminy do filmówki nie pojechałem. Wystraszyłem się, że i tak nie mam szans. Ale tego, czego się podczas przygotowań nauczyłem, nie żałuję.