Miałem okazję (choć nie mogę tego nazwać przyjemnością) być obecnym na fragmencie szkolenia dla bezrobotnych z zakresy fotografii. Zajęcia prowadził znany w swoim środowisku fotograf zajmujący się fotografią usługową, w tym także obsługą ślubów. Szkolenie było zorganizowane przez PUP w ramach jakiegoś programu aktywizacji zawodowej bezrobotnych i finansowane w przeważającej części z funduszy unijnych. Uczestnicy szkolenia prezentowali znaczny przekrój wiekowy od 20+ do 50 lat. W kilkudniowym programie znalazły się niezbędne podstawy teoretyczne oraz praktyczne: podstawy fotografowania, podstawy edycji, wykonywanie prezentacji Powerpoint itp.. Prowadzący przywiózł swój aparat, jakieś swoje lampy, kilka laptopów i to wszystko. Przysłuchując się przez kilkanaście minut prelekcji prowadzącego stwierdzam autorytatywnie, że jemu samemu przydałby się gruntowny kurs tak teoretyczny jak praktyczny. Mylił pojęcia, plątał się w szczegółach, chociaż nadrabiał pewnością siebie i miną superfachury od fotografii. Tym samym poczułem się dowartościowany, ponieważ poczułem, że też mógłbym to robić, a nawet lepiej (szkolić, znaczy)

Z tego, co później się dowiedziałem, kilka osób z tej grupy wzięło kredyt, za który zakupiło sprzęt fotograficzny niezbędny do wykonywania zawodu i prawdopodobnie założyło działalność gospodarczą (firmy). Rzeczywiście, firm obsługujących śluby, wesela i inne imprezy namnożyło się. Praktycznie każdy zespół grajków weselnych współpracuje z tego typu "firmą". Zrozumiałe, bo "młodzi" idą najpierw zamawiać grajków, to przy okazji pytają o fotografa, a ten jest na miejscu. Oczywiście jedno "firma" i drugie "firma". Poleganie tylko i wyłącznie na tym, że jeden fotograf działa sam, a inny jest "firmą" to w przeważającej ilości przypadków nieporozumienie. Inna rzecz, że rzadko którzy klienci wiedzą czego oczekiwać po zdjęciach, wzorce czerpią zazwyczaj z dokonań podobnych "firm" obsługujących śluby znajomych. No i czynnikiem niejednokrotnie decydującym jest cena (jak z grajkami to taniej). Chociaż cena sama w sobie również nie jest wykładnikiem jakości, bo wielu z takich "fotografów" uważa (niebezpodstawnie zresztą), że jak nie będą się cenić odpowiednio wysoko, to nie będą dostatecznie profesjonalni. A niektórym klientom też nie wypada korzystać z tanich usług. I kółeczko się zamyka.