rifley pisze:cliche-verre
Cliche-vere to nie fotografia tylko rodzaj grafiki: płyta szklana pokryta mieszaniną sadzy i żelatyny była rytowana igłą, a następnie kopiowana stykowo (jak negatyw) na papierze fotograficznym. Metodą tą, chyba jako ostatni, tworzył Bruno Schulz cykl swoich grafik "Xiega Bałwochwalcza" w latach 1920-22. Jak widać, cliche-vere z fotografią ma tylko wspólny proces kopiowania, ale fotografią nie jest.
[ Dodano: Sob 02 Lut, 2013 ]
rifley pisze:Co do fotografiki, czyż nie było tak, żeby mianować się fotografem trzeba było mieć jakiś papierek z cechu itd.?
Fotografem zostawało się po okresie "terminu" u mistrza w zakładzie fotograficznym. Po zdanym egzaminie czeladniczym uzyskiwało się prawo pracy w zawodzie fotograf, można było otworzyć własny zakład fotograficzny bez prawa zatrudniania obcych (członkowie rodziny mogli pomagać) i uczniów na czeladników. Dopiero po zdaniu egzaminu mistrzowskiego uzyskiwało się pełnię praw zawodowych. To w systemie cechowym. Obok niego istniały szkoły zawodowe, technika i studia pomaturalne, absolwentów których nie obowiązywały zasady cechowe.
Tytuł
fotografika przysługiwał
artystom fotografikom zrzeszonym w Związku Polskich
Artystów Fotografików (ZPAF). Do związku można było wstąpić (i tak jest do tej pory) na zaproszenie, z polecenia innego członka związku tzw.
wprowadzającego. Wstąpienie uwarunkowane jest przedstawieniem swojego dorobku twórczego i zaliczeniem egzaminu/rozmowy kwalifikacyjnej przed specjalną komisją. Członkowie ZPAF mieli przywilej wykonywania fotograficznych prac artystycznych na zamówienia instytucji państwowych, mogli wystawiać rachunki za dzieła, co w odniesieniu do fotografów cechowych i nie będących na etatach instytucji podlegało restrykcjom. Poza tym ZPAF miał swoje tabele cennikowe wielokrotnie wyższe nić "na wolnym rynku" co było ukrytą formą wspomagania artystów i ich związku przez państwo (pewien procent urobku
fotografika zasilał konto związku). Tak więc, członkostwo ZPAF było z jednej strony sprawą wysoce prestiżową, z drugiej wiązało się z tym, o czym gentelmani nie mówią głośno.
Na marginesie: potworkowatość określenia
fotografik potęguje użyty w nazwie organizacji zbitek
artysta fotografik. Samo określenie fotografik określa artystę fotografa i nie potrzeba dodawać do niego
artysta. Wychodzi takie masło maślane. Ale cóż, pewnie ojcowie założyciele Związku mieli jakieś kompleksy.