J.A. pisze:Dla kogoś kto nie wie jak ocenić to ogonek (cyferki nie bo są za małe i nie koniecznie świecone silnym światłem) jest jakimś punktem odniesienia. Chyba raczej nie zaprzeczysz temu:
Cytat:
Jeżeli jego odcień jest jedynie szary, to błona jest niedowołana,
i temu:
Cytat:
jeżeli zaś zupełnie czarna i nie przeźroczysta dla światła - błona została przewołana
z tą ciemnoszarą to problem, bo ciemność szarości ma wiele odcieni.
Nie zaprzeczę, ale tylko w tym zakresie, że jeżeli cyferek wcale nie ma to na pewno pomylono roztwory. Nie zaprzeczę również "o ogonku", że jeśli jest jasnoszary to film niedowołany. Nawet rozpatrując sprawę "ogonka" teoretycznie, to ma on prawo być "czarniejszy" od najwyższych świateł obrazu. Zobacz pierwszy lepszy, ale
pełny wykres krzywej charakterystycznej. Przypomina on bardzo wyciągniętą literę "S". Otóż część użyteczna owej krzywej, to co bierzemy pod uwagę w kalibracji i na czym opiera się system strefowy zawiera się w odcinku od miejsca w którym owa krzywa zaczyna się prostować (dolny odcinek) do miejsca, w którym krzywa znowu zaczyna się zaginać (z wielkim przybliżeniem). Natomiast "ogonek" z tej racji, że był wystawiony na działanie światła w czasie nieporównywalnie dłuższym niż wynosi prawidłowa ekspozycja zdjęciowa tego materiału, czernie tego "ogonka" zawierają się w najwyższym punkcie zagięcia górnego krzywej. A ten akurat punkt nie jest dla nas użyteczny biorąc pod uwagę zasady systemu strefowego, chociaż można go utożsamiać z katalogowym Dmax materiału fotograficznego. Kalibrując materiał badamy po pierwsze jak długi jest jego odcinek użyteczny krzywej (tzw. pojemność tonalna) oraz jak można wpływać na długość tego odcinka poprzez skracanie bądż wydłużanie wywoływania przy jednoczesnej zmianie zakładanej światłoczułości tego materiału. Takie push&pull, ale nie w ciemno.
Co do materiałów Rollei, zgoda - to są materiały nie przeznaczone do "normalnego" fotografowania, co więcej, przeznaczone do obróbki w innych wywoływaczach niż ogólnie stosowane jak również w wyższych niż normalna praktyka temperaturach. Kto wie, może w warunkach jakie zaleca producent, materiały te mają katalogową czułość, jednak dystrybutor nie przeprowadził badań i rzucił na rynek to co miał z informacjami jakie miał (ktoś za pomocą współczynników obliczył zalecany czas obróbki dla 20 stopni i poszło - niech martwi się ten co to kupił).
Kalibracja ma jakiś sens jeśli posługujemy się jednym materiałem w konfiguracji z jednym papierem i w dodatku używamy jednego wywoływacza dla filmu i jednego dla papieru. Kalibracja i cały ten system strefowy miał (i ma) sens jeśli fotografuje się w wielkim formacie, gdzie każdą kliszkę możemy obrabiać osobno, indywidualnie. Już w formacie średnim jest to problematyczne, a w małoobrazkowym traci sens, bo poza pracą w studio, gdzie całą rolkę można naświetlić w jednakowych warunkach, to już w plenerze jest to niemożliwe, a dla amatora, który pół filmu naświetli przy pogodzie słonecznej, resztę przy pochmurnej, a parę klatek przy sztucznym zgoła niepotrzebne. W normalnej praktyce ma sens wyłącznie wywoływanie wyrównawcze, dla którego pół działki przysłony na plus i tyle samo na minus (jak dobry materiał to wytrzyma więcej) nie ma znaczenia. Jeśli do tego zastosuje się papier zmiennogradacyjny, to życie staje się tak piękne, że nie ma sensy zawracać sobie głowy duperelami.
Marek Madej w swoim kompendium wiedzy na temat systemu strefowego pisze wprost:
Każde ułatwienie techniczne w procesie powstawania zdjęcia wprowadzone po 1914 r. (w tymże roku Ostak Barnack "popełnił fotograficzne harakiri - prototym Leici) prowadzi w prostej linii do całkowitego spadku świadomości i wiedzy fotograficznej. Jedynym chyba dobrodziejstwem XX wieku dla fotografii stał się precyzyjny światłomierz. Pozostałe elementy wynaleziono w wieku XIX.
Chciałoby się powiedzieć za klasykiem: stłucz pan termometr, nie będziesz miał gorączki. Powiem jednak inaczej: Materiał fotograficzny jakim zamierzamy się posługiwać (jeśli nie będzie to kilka rolek) należy porządnie wymacać. Czyli sprawdzić jak zachowuje się w stosowanych przez nas wywoływaczach, dla których należy go niedoświetlić, dla których prześwietlić. To, co w czasach Adamsa było niemożliwe z powodu niedoskonałości materiałów fotograficznych (negatywów i papierów) teraz stało się możliwe dla starannego i łebskiego amatora. Wtedy się "nie dało", teraz już "się da" . Jeślibyśmy chcieli wprowadzić w czyn zalecenia dotyczące kalibracji negatywu, to nie starczyło by nam czasu na fotografowanie, cały czas musielibyśmy poświęcić na badanie dostępnych negatywów w dostępnych wywoływaczach. I wszystko trzeba by zaczynać od początku gdyby skończył się nam papier określonej marki i musielibyśmy kopić inny.
A gdzie tu miejsce na radość z fotografowania?