Rzecz dotyczy nie "całości" fotografii ale pojedynczego dzieła fotograficznego. Chociaż Twój trop też jest ciekawy.
Interpretacja wykresu:
Fotografia w chwili powstania (mówimy o konkretnym dziele pretendującym do dzieła sztuki) "umocowana jest" w pewnym, właściwym dla danego okresu, kanonie estetycznym. Obejmuje on zarówno sprawy techniczne jak i estetyczne właściwe dla tego okresu.Dzieło pojawia się na wystawach, w almanachach jako, powiedzmy, sztandarowe dzieło takiego-a-takiego nurtu. Mijają lata, zmienia się estetyka, rozwijają się nowe kierunki, to co wcześniej uważane było za wybitne osiągnięcie, zaczyna trącić myszką. Nadeszło "nowe" i to co "stare"przestaje już zajmować uwagę. W obliczu "nowego" tamto zaczyna budzić inne uczucia. Już nie zachwytu, ale ciekawości.Jeśli jest to portret, to oglądający przestają się zachwycać grą świateł i cieni oraz rysunkiem zmarszczek na twarzy portretowanego, lecz coraz bardziej ważne staje się dla nich to, kogo ów portret przedstawia (vide portrety J. Cameron lub jej ilustracje do poematów Tennysona), jak portretowany był ubrany, jakie było jego otoczenia. Podobnie jeśli zdjęcie przedstawia, powiedzmy, pejzaż miejski (E. Steichen) - coraz mniej zaczyna nas interesować rysunek brył budynków, a coraz bardziej jak to ulica, jak wyglądał budynek, czy jeszcze stoi, itd. I takie zdjęcia przestają być pokazywane jako przykłady dzieł sztuki fotograficznej a jako ilustracja i dokument.
Na wykresie wartości dzieła gdzieś po środku widoczne jest zagięcie krzywej i pewien niewielki wzrost wartości artystycznej (może być kilka takich "zagięć"), po czym wykres ponownie opada. To okres powrotu zainteresowania daną estetyką, coś jak moda retro w tekstyliach, jak powroty pewnych linii nadwozi w motoryzacji czy pewnej linii wyrobów użytkowych (Efemeryczne nawiązania np. do stylu Bauhausu). W innych dziedzinach sztuki obserwuje się podobne "powroty" jednak nigdy nie są one trwałe i nie obejmują wszystkich zjawisk towarzyszących sztuce i estetyce, kiedy powstawały główne dzieła tego nurtu. Jak wspomniałem, wzrasta za to wartość dokumentalna dzieła, wartość poznawcza. Czyli to, co wcześniej wskazałem: kto jest na zdjęciu, jak jest ubrany, jak wyglądała ówczesna ulica (niedawno odkryte zdjęcia Vivian Maier, ale także HCB, Winogrand i inni), jako swoisty zapis socjologiczny - o właśnie! nasza Zofia Rydet jest tu najlepszym przykładem.
A dygresja? Jest taka, że jeśli ogranicza się już w chwili powstania zawartość informacyjną zdjęcia poprzez zmiękczenia, rozwiania, wyolbrzymione aberracje, to tym samym twórca ogranicza swemu dziełu długość życia. Będzie ono żyło tylko tak długo, jak długo będzie utrzymane w estetyce wzbudzającej zainteresowanie i emocje. Może za jakiś czas rozbłyśnie w chwili nawrotu ech minionej estetyki, ale potem zgaśnie jak świeca. Fotografia "z informacją" ma większe szanse przeżycia.
Dygresja nr 2: Fpotografujemy, wkładamy całe serce w to co robimy, dążymy do osiągnięcia szczytów artyzmu tworząc w modnej stylistyce. Mamy mnóstwo zdjęć, które składamy, najlepsze eksponujemy, ale resztę składamy w nadziei, że kiedyś zostaną "odkryte" jak owe zdjęcia V. Meier. Trzeba spojrzeć brutalnej prawdzie w oczy: one są ważne dla nas tu i teraz. Kiedy wyniosą nasze szczątki nogami do przodu rodzina, po okresie smutku (odszedł taki wspaniały człowiek, takie ładne zdjęcia robił) dokona selekcji. Na jedną kupkę odłożą fotografie, które przedstawiają ważne momenty życia, zdjęcia jak córeczka zdmuchuje świeczki na torcie urodzinowym, zdjęcia z imienin u cioci Lusi i może kilka tych artystycznych. Reszta pójdzie do pudła i na pawlacz, by przy najbliższym remoncie mieszkania wylądować w kontenerze. Obruszycie się na pewno, że nic podobnego, że nasi bliscy będą jak relikwii strzec naszego dorobku. Oby! Życzę Wam tego.
W większości przypadków tak nie będzie. Bo w końcu ile może być takich Vivian Meier? Jedna to sensacja, wiele to nuda.